Lipie


„Ta niewielka szosa odbijała zaraz obok fabryki konserw Bonduelle, po drodze nawlekała na siebie jeszcze kilka wiosek i następnie odchudzała się do prostej ścieżyny, która według mapy miała prowadzić przez równinę bydgoską prosto do Torunia. Nim zdążyłem w nią skręcić, obok zatrzymał się fiat bambino i kierowca zapytał, czy mnie kawałek podrzucić. Nie chciałem znów oglądać zdziwionej twarzy i słuchać tych samych pytań, więc dałem mu do zrozumienia, że mam już niedaleko. Po ponad godzinie doszedłem do dworu we wsi Lipie. Pałac był raczej skromny, tym bardziej rozległy wydawał się park wokół niego, otoczony wysokim murem. Musiałem go prawie obejść dookoła, żeby znaleźć wejście. Wszyscy byli w polu. Wszedłem do parku, plecak, koszule i buty rzuciłem w trawę i rozłożyłem się pod ogromnym czerwonym bukiem. Dochodziły mnie tylko odgłosy pracy w stodołach i pokrzykiwania gęsi. Nade mną szumiało perpetuum mobile korony drzewa, wypełniającej sobą całe niebo. Tylko czasami na krótko przebłyskiwało słońce. A kiedy zamknąłem oczy, spadały na mnie jak powódź odcienie karmazynu i szafranu. Ktoś zachichotał, zaraz za moimi plecami, i zasłonił mi słońce.

Otworzyłem oko i zobaczyłem faceta z wykrzywioną twarzą, gapił się na mnie i wyciągnął rękę. Odwróciłem się, a dzieci, które podczołgały się całkiem blisko i przez cały czas mi się przyglądały, uciekły z piskiem w krzaki. Wykrzywiony ciągle jeszcze trzymał rękę wyciągniętą w moją stronę. Potrząsnąłem nią. Zdawał się być zadowolony i od razu sobie poszedł. I znów byłem sam pośród trawy, ale teraz oślepiło mnie południowe słońce i ciągle coś mnie kłuło i gryzło. Znałem kilka faktów na temat tego parku i domu w tyle, za drzewami. Na myśl, że było to ostatnie miejsce,w którym to się zdarzyło, przechodził mnie dreszcz.

Dobra te należały kiedyś do rodziny Rosenstiel. Pierwszy Rosenstiel przybył do Prus z Alzacji. Szybko dorobił się majątku, ale nie chciał przyjąć tytułu szlacheckiego, twierdził, że go nie potrzebuje. Dopiero jego syn przyjął nobilitację, a rodzina otrzymała za swe zasługi domenę w dorzeczu Odry i jakiś następny król podarował jakiemuś innemu Rosenstielowi majątek na pruskim pograniczu, w którego ogrodzie właśnie leżałem. Po I wojnie światowej Lipie stało się polskie i tak samo prędko jak Prusy osiedlały swoich ludzi na nowo zdobytych terenach, Polacy wysiedlili pruskich właścicieli ziemskich. Krążyły czarne listy z nazwiskami wpływowych Niemców, dochodziło do krwawych ekscesów, których echo pobrzmiewa do dziś. Może w ten radykalny sposób rodził się polski nacjonalizm, bo przecież Prusom udało się całkiem konsekwentnie przemieszać narody. Polski stangret Rosenstielów w każdym razie z dumą nosił swój Krzyż Żelazny, a na polach, po których teraz chodziłem, starli się jeszcze podczas powstania listopadowego niemieccy spartakiści z polska kawalerią. Niemcy pragnęli wyeksportować swoją rewolucję do Polski i naraz cała polska duma walczyła przeciwko niemieckim powstaniom, bo przecież też myślała już na sposób pruski.

Ostatni Rosenstiel na Lipiu kopał sobie latem 1939 świeży grób, przy którym chciano go zastrzelić, kiedy na niebie pojawiły się właśnie niemieckie szturmowce. Był to początek napaści na Polskę. Tym razem mu się udało, kiedy jednak wojna zawróciła i Armia Czerwona zajęła parę lat później Lipie, nie pomogło już, że jego polscy słudzy mówili o nim do Rosjan: „Dobry pan”, „To jest dobry pan, dużo nam pomógł”. Czerwonoarmiści zatłukli go na śmierć. Historię tę opowiedział mi jego syn, zanim ruszyłem w stronę Odry. Zamieszkał on na powrót w miejscu pierwszej domeny rodziny.

Za Lipiem mijałem wiejskie domy; sygnalizowały, ze ich mieszkańcom powodzi się całkiem nieźle. Przy niektórych zamiast dawnych sadów można było zobaczyć angielskie trawniki, obok jednego w miejsce Madonny postawiono dwie białe greckie boginie z marketu. Jakiś rolnik ustawił przed drzwiami białe południowe kolumny.

W pewnym momencie dotarłem do tablicy ostrzegawczej i zrozumiałem tylko dwa słowa – wojsko i śmierć. Kto tu wejdzie, tyle musiało to chyba znaczyć, może spodziewać się użycia broni palnej, ale tablica była już zupełnie przerdzewiała i miałem wrażenie, że nie muszę bać się tego ostrzeżenia na serio, teren wojskowy, nic szczególnego. Przeszukałem całą ścianę lasu i wszędzie napotykałem ten sam znak ostrzegawczy. Nie było mowy żebym zawrócił, musiałbym nadłożyć pół dnia marszu, a jeszcze tego samego wieczoru miałem przejść przez Wisłę i dojść do Torunia. I koniecznie chciałem dojść do tego gotyckiego miasta na wschodnim brzegu rzeki od strony Bydgoszczy. Ktoś mi opowiadał, że gdy widzi się gotyckie wieże Torunia powoli wyłaniające się nad równiną, ma się przed oczyma taki sam obraz, jaki musieli widzieć Krzyżacy.”

Wolfgang Büscher, Berlin – Moskwa. Podróż na piechotę, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2004, s. 64-67.

Tak Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski) zapamiętał Büscher przemierzający na pieszo lub autostopem drogę z Berlina do Moskwy późnym latem 2001 roku. Niezmiernie rzadko zdarza się czytać relację ze współczesnej podróży, która dzieje się także w najbliższej mi okolicy. Pozornie wędrówka bez celu. Marszruta wyznaczona drogą jaką dziadek Büschera przeszedł jako żołnierz wysłany na front wschodni gdzie zaginął. Duch dziadka towarzyszy bohaterowi cały czas podobnie jak pytanie o wschód. Gdzie się właściwie zaczyna? Za Odrą, za Warszawą, w Białorusi? Wstać, zamknąć za sobą drzwi, iść przez cały dzień aż do zmroku. Gdzieś przenocować, wstać i iść dalej. I słuchać opowieści o polsko-niemieckiej plątaninie, których na początku książki nie brakuje.

Żałuję, że autor nie opisał Torunia, którego gotyckimi wieżami chciał się zachwycić. Zaraz za zacytowanym fragmentem akcja przenosi się białostocczyznę gdzie wschód „osacza” ciało i duszę naszego podróżnika. Dla szukających dziury w całym prostuję, że dwór w Lipiu został spalony i rozebrany w 1945 r. Pozostała po nim tylko wieża. Opisywany budynek to oficyna dworska. Druga sprawa, powstań listopadowych na świecie troszkę było. Nie chodzi o rok 1830, a o powstanie spartakistów w Niemczech w 1918 r., tuż po przegranej w I wojnie światowej, wywołane przez bolszewicki odprysk rewolucji pażdziernikowej.
 

[Fot. 1] Oficyna dworska | Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski), 2014

[Fot. 2] Indory pozować nie chcą i mają mnie w tyle | Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski), 2014

[Fot. 3] Wieża – pozostałość po dworze. Czemu tak ciemno? | Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski), 2014

[Fot. 4] Słupki od bramy głównej i zachowana kamienna nawierzchnia | Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski), 2014

[Fot. 5] Dom nr 12, fragment | Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski), 2014

 

[Fot. 6] Kapliczka przy upadłej wierzbie. Wystrój na 15 sierpnia | Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski), 2014

[Fot. 7] Wszak były żniwa tego roku | Lipie (gm. Gniewkowo, pow. inowrocławski), 2014

 

 

Dodaj komentarz