Kamień idzie spać (?)

Przechwytywanie

 

Lepsze wrogiem dobrego. Wygląda na to, że zastąpienie usługi Picasaweb przez Zdjęcia Google, przy równoczesnym usunięciu możliwości ustawienia zdjęcia lub całego albumu jako publiczny, uniemożliwia mi dalsze prowadzenie bloga. Zdecydowana większość zdjęć, które tu prezentowałem była pierwotnie umieszczona w Picasaweb, a tu wstawiana wyłącznie za pośrednictwem linku do konkretnego zdjęcia. Po zmianie, albumy z dawnej Picasaweb nie są już widoczne w aplikacjach, którym zostały pierwotnie udostępnione. Zamiast zdjęć widzimy „szary zakaz wjazdu”. Najgorsze, że dotyczy to również bazy danych o cmentarzach Lapidaria.
W tej sytuacji nie widzę możliwości dalszego kontynuowania Kamienia na kamieniu. Zdaje się, że z czasem możliwość wyświetlania zdjęć w starszych wpisach zaniknie. Teraz widoczne tylko te, które zostały przesłane na serwer WordPress lub we wpisach starszych niż luty 2019.
Komukolwiek, kto wie co kliknąć w Google Photos, by tak się nie działo składam już teraz wyrazy tysiąckrotnego podziękowania za poradę. Czytać niby umiem, ale sam nie znajduję rozwiązania.
Najgorsze, że problem tyczy mojego opus magnum czyli bazy o zapomnianych cmentarzach kujawsko-pomorskiego http://lapidaria.wikidot.com. Nie wykluczam, że strona budowana przez 10 lat po prostu stanie się nieprzydatna, gdyż zamiast wszystkich zdjęć pojawią się „szare znaki wjazdu”.
Już miałem się brać do nadrabiania zaległości, lecz w tej sytuacji nie widzę sensu – do ewentualnego przywrócenia funkcjonalności blogu.

PS. Wiem, że WordPress wprowadził możliwość dodawania zdjęć z „Google Photos Library”. Nie pokazuje jednak konkretnych albumów tylko wszystko segregowane względem daty. Mimo to, nie wyobrażam sobie ręcznego linkowania od nowa zdjęć we wszystkich wpisach. Poza tym takie dodawanie zawężone jest tylko dla jednego konta Google, a ja używam trzech.

Szlakiem poligonowych widm 2019 (5)

Za sprawą wczorajszej wyprawy na poligon przypomniałem sobie, że mam jeszcze do pokazania zaległy wypad z października. Było ciepłe niedzielne wyborcze popołudnie. Ludzie zajęci sobą lub głosowaniem. Żadna żywa dusza nie będzie mi przeszkadzać. Oj, jakże się myliłem. Do korków na Drodze Warszawskiej sporo brakowało, lecz nie skłamię, gdy zapiszę, że auto mijało mnie średnio co minutę. Nałóg grzybobrania mamy w narodzie silny. A że grzybiarz coraz bardziej wygodny i z koszykiem pół dnia wędrować nie chce, jedynie zbierać w promieniu stu metrów od auta przy akompaniamencie skocznej muzyki, to momentami można było się poczuć niczym na jarmarku. O tym jakim szkodnikiem potrafi być grzybiarz w amoku, przekonał się mój znajomy. Amatorzy prawdziwków, aby tylko wyzbierać owoce runa leśnego, nie cofnęli się przed zniszczeniem ogrodzenia i wejścia na teren prywatny. Cóż się dziwić wobec tego, że żadne tam tabliczki z zakazem wjazdu i wstępem wzbronionym nie robią wrażenia. No dobra, sam odwiedzam poligon, z tym że na nogach lub rowerze, tylko w dni wolne od ćwiczeń i polowań. I nie stosuję specyficznej wymiany barterowej „zabierz grzyby – zostaw śmieci”. Niestety w odległości do 2 km w głąb poligonu (od strony miasta) zaroiło się od rozmaitych puszek, butelek, chusteczek, papierków itd. Wcale nie mam na myśli najbliższej okolicy głównych traktów, a miejsca, do których z uwagi na ukształtowanie terenu można dostać się jedynie na piechotę.

Ponarzekałem, to teraz może coś o trasie. Celem było namierzenie 4 górek i sprawdzenie ich atrakcyjności pod względem walorów widokowych. Góra Graniczna, Góra Kątowa, Góra Artyleryjska i Góra Wiesława. Rzut okiem na zdjęcie satelitarne podpowiada, że część z nich będzie po prostu zalesionymi pagórkami, ale skoro już są na mapach to czemu ich nie zaliczyć.

Góra Graniczna (79,3 m. npm. (Grenzhügel, 78,7 m. npm)) jest przykładem owego zalesionego pagórka. Na szczycie ślady po okopie. Dookoła mech i sosny. Słupek od szczytu namierzony. Zastanawiam się, czy nazwę swoją zawdzięcza temu, że znajdowała się w północno-wschodnim skraju poligonu (tuż przy trakcie do Torunia), czy może nawiązuje do faktu istnienia granicy prusko-rosyjskiej, odległej niegdyś o kilkanaście kilometrów.

[Fot. 1] Na szczycie Góry Granicznej. Widok w kierunku północnym

[Fot. 2] Słupek na szczycie Góry Granicznej

Przedzierając się na zachód w kierunku Góry Kątowej (67,5 m. npm. (Eck Berge, 71 m. npm)), trasa krzyżuje się z prostopadle idącą i w miarę szeroką ścieżką leśną. Dopiero teraz, po zerknięciu na starą mapę, widzę, że to Droga Wschodnia. Równoległa do Drogi Warszawskiej i prowadząca bezpośrednio ku Górze Czarnieckiego. Słupka od Góry Kątowej szukałem zapamiętale. Wskazania punktu szczytu na mapie Messtischblatt i w Geoportalu różnią się. Ani tu ani tam słupka nie zauważyłem, choć mojej uwadze nie umknął kapelusz wojskowy i opakowanie po indywidualnej racji żywnościowej. Odpuściłem, ale coś mi mówi, że musi tam gdzieś być. Tu także napotykam okopy. Jak twierdzi Wikipedia, pod tą górą doszło do pierwszych ćwiczeń artyleryjskich w historii poligonu, w 1625 roku.

[Fot. 3] Góra Kątowa, prawdopodobnie na szczycie, widok w kierunku południowo-zachodnim.

[Fot. 4] Znaleziony kapelusz zawiesiłem na sośnie

Od Góry Artyleryjskiej (80, 3 m. npm (Schießstands Berge, 82,1 m. npm)) dzielił mnie niecały kilometr. Piach był ubity więc dość szybko dotarłem do podnóża i już wiedziałem, że czeka mnie wspinaczka z rowerem pod nieciekawie stromym kątem. Niedogodność zamierzałem sobie powetować widokami, ale nic z tego. Jedynie co mogłem, to obserwować grzybiarskie manewry rodziny SUVem silnej oraz grzybobranie dwóch innych osób, początkowo widzących we mnie potencjalnego konkurenta w walce o trofea. Srogie spojrzenia doszukujące się wypchanych borowikami koszyków, po przekonaniu się, że nic takiego nie mam, odeszły w sobie znanym kierunku. Nie zdziwiłbym się, gdybym musiał stanąć do walki w przypadku posiadania grzybów. Nawet gdzieś mi się o uszy obiła wieść o grasującej w świętokrzyskich kniejach „rumuńskiej mafii grzybiarzy”. Tymczasem w oddali pomiędzy gałązkami sosen majaczył komin elektrociepłowni. Mając jedynie komórczaka nie było sensu go uwieczniać. Po odsapnięciu zmierzam na miejsce wskazane przez Geoportal i napotykam wyjęty słupek. Nie wiem, może 5 metrów od niego wbity został nowy słupek. Czyżby Góra Artyleryjska zmieniła położenie szczytu? Ten wyjęty leżał bliżej wskazania szczytu niż ten nowy. W okresie międzywojennym nad Górą Artyleryjską krzyżowały się kierunki ostrzału artyleryjskiego. Mapa z zasobów Centralnego Archiwum Wojskowego pokazuje, że góra była też celem ostrzału piechoty. Przy okazji, Adam dzięki za mapę!

[Fot. 5] Złota jesień na poligonie

[Fot. 6] Prawdopodobnie słupek wskazujący niegdyś szczyt Góry Artyleryjskiej

[Fot. 7] Nowy słupek szczytu Góry Artyleryjskiej

Trochę lasu, trochę „pustyni” i zameldowałem się na Górze Wiesława. „Wiesław, Wiesław…” W głowie słyszę echa gromkich okrzyków, mi znanych jedynie z filmów Polskiej Kroniki Filmowej. Zaraz, zaraz, czy aby o tego Wiesława tu chodzi? Nie masz Polsko innego „słynnego” o tym imieniu. Wybiegając w przód poligonowej opowieści mamy jeszcze takie kwiatki jak Góra Lenina i Góra Żymierskiego. Widać dekomunizacja na poligon jeszcze nie dotarła. A wystarczyło przywrócić nazwę przedwojenną – Góra Tarnowskiego (70, 7 m. npm). I znów kłopot, którego Tarnowskiego autor miał na myśli? Bo zasłużonych Tarnowskich u nas mnogo. Wojskowo zasłużonych, co najmniej dwóch. Jan Amor Tarnowski (1488-1561), hetman wielki koronny i teoretyk wojskowości oraz Leon Tarnowski (1775-1830), pułkownik i generalny audytor armii Królestwa Polskiego. Pobieżnie zapoznając się z życiorysami stawiam na Jana Amora, który ponoć zmienił organizację wojska ze średniowiecznej na nowożytną, powołał m. in. sztab generalny armii i artylerię konną. Za czasów pruskich była to Leutnants Berge (góra podporucznika) o szczycie północnym, dziś Góra Wiesława i południowym, który stał się współcześnie Górą Rosyjską Przednią. Swoją drogą to Góra Rosyjska Przednia istniała i za czasów pruskich, ale ktoś tu nieźle namieszał. Wejdę na Rosyjską to sprawdzę co i jak. No więc włażę na Wiesława i mam przeczucie, że tutaj słupka nie uświadczę. Mimo to drepczę i po aptekarsku odmierzam odległość do zaznaczonego szczytu i co widzę? Patyk. Dokładnie w tym miejscu ktoś wbił patyk. Przypadek? Nie wiem. Byłem tam pierwszy raz. Tu i ówdzie kółka, ósemki i inne serpentyny, dokonane najpewniej przez quady.

[Fot. 8] Patyk wskazuje domniemany szczyt Góry Wiesława

[Fot. 9] Widok z Góry Wiesława na wschód

[Fot. 10] Widok z Góry Wiesława na północ.

O! lender 2019

Łabędzi śpiew z poprzedniego posta już albo chwilowo nieaktualny. Problem przejściowo rozwiązuje Dropbox. Tu nadal dla każdego zdjęcia można utworzyć link, który zmodyfikowany o jeden parametr poprawnie wyświetla się w WordPressie i Wikidot. Czy to rozwiązanie trwale rozwiąże kłopot, zobaczymy. Mam przeczucie, że to tylko tymczasowy środek. Ostatecznie zostanę więc zmuszony do wykupienia większego miejsca na pliki w WordPress i Wikidot, a następnie przegrania tam wszystkich zdjęć. To i tak nic w porównaniu z ich ponownym ręcznym wstawianiem. Wczoraj ponownie wstawiałem zdjęcia z ostatniego wpisu na temat poligonu (nie dokończyłem). Okazało się , że dodawanie zdjęć z Google Photos Library to nic innego jak tworzenie kopii pliku z Google Photos i umieszczenie jej w storage’u Worpdressa. Ten sam efekt otrzymam, gdy bezpośrednio umieszczę je w WordPressie. Dobra koniec ględzenia. Jeśli poniższe zdjęcia znikną to znak, że także Dropbox ma ludzi w dupie, a jedynym remedium jest skorzystanie z płatnej opcji.

Nadrabianie zaległości zaczynamy od O!lendra 2019. Jedyna w Polsce gra terenowa na motywach życia osadników olęderskich odbyła się 29 października w Nowym Ciechocinku. Ta mała wieś położona w obszaru chronionego krajobrazu Niziny Ciechocińskiej mocno zmieniła swój charakter w ostatnich latach. Z terenu rolniczego nieuchronnie zmieniła się w klasyczne suburbie. Mimo to nadal zachowuje swój olęderski rodowód widoczny w krajobrazie.

Szyli lniany worek, rozpalali żelazka na węgiel, ubijali masło w kierzance, wyciskali sok prasą, szukali nagrobków, mierzyli się z plattdeutsch, poznawali germanizmy, malowali kafle na kobaltowo i oczywiście doili krowę. W szczególności ta ostatnia z wymienionych konkurencji wprawiła w ekscytację zarówno uczestników, jak i kibiców. Tak, krowa była sztuczna, ale jak najbardziej dojna. Przez kilka godzin 20 osób w 5 drużynach wczuwało się w codzienność olędrów. A przyglądali się temu bacznie menonici z Teatru Janek Wędrowniczek, którego członkowie uświetnili końcową część zabawy.
Wyniki – wygrali czarni, potem kolejno szarzy, zieloni, czerwoni i niebiescy. Miejsce nie było ważne, bo każdy otrzymał nagrodę. Po grze, w lokalnej świetlicy, odbyła się uczta dla graczy i gości, z wieloma olęderskimi kulinarnymi akcentami.

Dziękujemy graczom i mieszkańcom Nowego Ciechocinka za wspólną zabawę, a teatrowi Janek Wędrowniczek za menonicką atmosferę. Szczególne wyrazy uznania dla Amalii, Euphrosiny, Kathariny, Marthy i Fryderyka Wilhelma za zaangażowanie w rolę w najdrobniejszych szczegółach. Dzięki Wam na jeden dzień dawny olęderski świat ponownie zagościł nad Wisłą.
Dofinansowano w ramach programu Narodowego Instytutu Dziedzictwa – Wspólnie dla dziedzictwa. Projekt dofinansowany z programu „Decydujesz Pomagamy”.
O grze pisała lokalna Gazeta Aleksandrowska – TUTAJ, na moment było Radio PiK.

[Fot. 1] Menonici z Teatru Janek Wędrowniczek i militarni olędrzy ze Skępego

[Fot. 2] Co to je ten Łolender, czyli wstęp, podział na drużyny, rozdanie koszulek

[Fot. 3] Nauka dojenia od najmłodszych lat

[Fot. 4] To był jeden z najlepszych wyników

[Fot. 5] Dopasowanie germanizmów do obrazków nie było wcale takie proste

[Fot. 6] Gdzie leży Melania Tober?

[Fot. 7] Wyciskanie soku ze śliwek za pomocą dawnej prasy

[Fot. 8] Jak rozpalić żelazko mając do dyspozycji tylko 3 zapałki?

[Fot. 9] Kobaltowe dzieło jednej z drużyn

[Fot. 10] Ubijanie masła nie jest takie łatwe jak się wydaje

[Fot. 11] Bez menonitek gry by nie było.

[Fot. 12] Bohaterka mlecznych zmagań

Więcej zdjęć na FB – TUTAJ.